Geoblog.pl    MiR    Podróże    Singapur, Malezja, Tajlandia    Phuket, kończymy wakacje....
Zwiń mapę
2012
20
mar

Phuket, kończymy wakacje....

 
Tajlandia
Tajlandia, Phuket
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13141 km
 
19-23 marca 2012. Phuket
Hmmm, jakoś npoczatątek bardzo się poróżniliśmy w sprawie oceny. Skala oceny była na tyle szeroka, że mieliśmy napisać odrębne notatki na ten temat. Ostatecznie jednak już po 2 dniach ta ocena się bardzo zbliżyła i juz nie sa to całkowite  votum separatum ale:
R: 
 Słońce, długie piaszczyste plaże, dużo rozrywki - każdej i dla każdego, życie nocne bardzo atrakcyjne, smaczna i tania kuchnia której należy szukać na obrzeżach miasta, to plusy Phuket, ale tylko dla osób lubiących tak właśnie wypoczywć.
Minusy - czy to Tajlandia czy odległa Republika Rosji (?)! straszna komercja 
nakręcona przez turystów ze wschodu. Brak tradycyjnej uprzejmości wśród tajskiej obsługi, drożyzna pod każdym względem (transport, komunikacja).

Czy poleciłbym komuś Phuket ? -  NIE, są inne miejsca dla których warto poświęcić czas, może nawet i bardziej rozrywkowe, z pięknymi plażami, mniej komercyjnie, a przede wszystkim z mniejszą ilością turystów ze wschodu.

M - Miało być votum separatum, ale....generalnie się zgadzam z przedmówcą.  I NIE polecam!, 
Z perspektywy plaży w Karon OK-plaża czysta, długa, ale komercyjna na maxa, dłuuuuuuugie  rzędy leżaków (100thb szt), na których mnóstwo naszych wschodnich sąsiadów. Drogo jak diabli, Tajowie jacyś zmęczeni i pewnie dlatego sprawiający wrażenie zmanierowanych. 
Nie spodobało mi się już na samym początku i to wrażenie nie zmieniło się do końca.
Mieliśmy na Phuket 4 dni, za krótko, żeby się gdzieś przemieszczać w inne, fajniejsze miejsce i potem tu wracać (mieliśmy już kupiony przelot z Phuket do Singapuru) i za długo, żeby ten czas spędzić na tylko na plaży...i aby się to odbyło bez uszczerbku na zdrowiu, dla mnie głównie psychicznym. Nawet R, który kocha plażowanie i opalanko też by tego nie zniósł. Trzeba bylo ten czas jakoś zagospodarować. A więc skuter (250thb). Wat Chalong, Wileki Budda, Phuket Town, powrót południowym wybrzeżem via Promp......, Kata. W Phuket Town trochę pobładzilismy, chcieliśmy trafić na targ i do jakiegoś centrum, kupić kilka drobiazgów a przede wszystkim przyprawy. Dopóki kierowaliśmy się mapą nie udawało nam się. Dopiero jak ją sobie odpuściliśmy to jakoś ni z gruszki ni z pietruszki okazało się, że  tuż przy drodze jest targ. Z owocami, warzywami, świeżymi przyprawami w ogromnych misach, owocami morza, mięsem, gotowym woreczkowanym jedzeniem, słodyczami itp... I sami lokalesi. Obkupiliśmy się, popróbowaliśmy  różności, pojedliśmy, opiliśmy jakimiś soczkami z jakichś badyli a wszystko słodkie jak czort i serwowane oczywiście w foliowych torebeczkach :). Ale przy tym na wypasie, z lodem i słomką :)
Jak dla mnie ten targ uratował naszą wycieczkę skuterową. Bo samo miasto kompletnie jak dla mnie bez szału i charakteru. Oczywiście nie mam najmniejszego pojęcia gdzie ten targ był, nie podam żadnej lokalizacji. Trafiliśmy na niego błądząc i próbując wyjechać z miasta.
Odwiedzony w drodze powrotnej przylądek Prompthep, którego zdjęcie jest prawie w każdym folderze z Phuket też nie zachwyca zupełnie. Nawet kiedy już się przepchniesz przez tłum dowożony tu autokarami.
Powrót zachodnim wybrzeżem przez Kata (jeszcze dużo bardziej turystyczne i zatłoczone niż Karon) i w końcu odprężajacy drink na pustej po zmroku plaży.
Kolejny dzień to była wycieczka statkiem po zatoce Phang nga.
Tak jak pisaliśmy wcześniej wycieczki oferowane z Phi Phi były -jak się okazało - ciekawsze i tańsze ale cóż. Plan wycieczki, która wybraliśmy to:
Speedboat i po negocjacjach 1200thb od osoby, wyjazd z hotelu o 8:30, powrót ok 17.
Generalnie oprócz tego, że przez większość czasu się siedzi i niewiele widzi w trakcie jazdy to spoko. W planie był canoing wokół wysp, Przesadziono nas do kajaków i obwieziono (kajaki były z ....kierowcami) po okolicznych lagunach i zatokach porośniętych mangrowcami. I pokazali "walking fish", takie śmieszne rybo-plazy wyłażące z wody i łażące po błotku mangrowym tudzież roślinności. Lunch w muzułmańskiej wiosce rybackiej smaczne bardzo, zwłaszcza leciutka kwaskowata i klarowna zupa z krewetkami i warzywami.
Szkoda, że wizyta w tej wiosce się ograniczała tylko do lunchu i nie można było się po samej wiosce przejść. Wszystkie domy w wiosce stoją na palcach nad wodą. Oprócz serwowania lunch'y dla przypływających wycieczek (co zdaje się być głównym zajęciem sądząc po ilości przybijajacych łodzi wycieczkowych), ludzie żyją tam ponoć tylko ze sprzedaży złowionych ryb.
No i oczywiście James Bond Island!. Obowiązkowy punkt programu. Specially for R. Oprócz możliwości zrobienia fotek - cepelia, jak się można było spodziewać.
Podsumowując - taka wycieczka w sunie dobrze spełniła swoje zadanie czyli zagospodarowała nam cały dzień. I parę rzeczy zobaczyliśmy. Oczywiście można było pewnie to wszystko sobie zorganizować samodzielnie i być może nawet zobaczyć wiecej, ale chyba nam już brakło pary. Zresztą też na pewno wiecej by to kosztowało w sumie.  A, że nie kameralne? Cóż, coś za coś. Aha, zarówno chłopak, który nas obwoził kajakiem po lagunach jak i przewodnik wycieczkowy oczekiwali tipsów. Warto być na to przygotowanym.
Kameralne natomist było, kiedy w poszukiwaniu jakiegoś fajnego lokalsowego miejsca do jedzenia wędrowalismy na obrzeża i znajdowaliśmy  a to stoisko z pysznymi zupami z makaronem ryżowym z kurczakiem albo wolowiną i jakaś zielenią albo pyszne ryby pieczone w koszulce z soli morskiej na grillu "samoróbce"... Podawane z miską makaronu ryżowego, koszykiem świeżych ziół i zieleniny  i zestawem sosów + woda a lodem ofkors. 300thb i mega pyszne i świeże jedzenie dla 2osób. Do tego w kramiku obok można kupić na przystawkę springrollsy z ogórkiem i sosem i deser w postaci różnej maści galaretek z kokosa. Nie sprzedają piwa i nie robią problemu kiedy je sobie przyniesiesz z pobliskiego 7/11. I do tego czyściutko, mimo,  że to po prostu stoliki na poboczu, muzyczką jakaś sobie gra...i sami lokalni klienci.  Zarówno kram z zupami jak i rybami stoi przy drodze do Kata, ale nie tej głównej wzdłóż morza tylko od strony lądu.
No chyba tyle....
Może jeszcze to, że przez hotel w ktorym mieszkaliśmy (little mermaind) udało nam się załatwić transport na lotnisko dużo taniej ńiz gdybyśmy brali taxi z ulicy. Dojechaliśmy za650thb (cena dla 2osob)  podczas gdy taxi na ulicy to 1200 thb od osoby. No i wynajeliśmy na jeden dzień skuter też taniej niż na ulicy (150 zamiast 250)
O 13 mieliśmy lot do Singapuru. Tiger airlines. Opuszczalismy Phuket bez żalu. Do Tajlandia pewnie jeszcze kiedyś wrócimy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 24 wpisy24 2 komentarze2 130 zdjęć130 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
03.05.2012 - 09.05.2012
 
 
29.02.2012 - 24.03.2012